wtorek, 7 sierpnia 2012
Spróbuj to zmienić.
Stała przed blokowiskiem i liczyła okna. Pierwsze od dołu, drugie, ósme... Dziewiąte piętro, po prawej stronie bloku, widzi okno; jakieś takie przyciemnione wiśniowe światło. Nie przypominała sobie, aby kiedykolwiek u niego było takie dziwne oświetlenie. "Może to zasługa zasłon", pomyślała i wsadziła zmarznięte dłonie do kieszeń za dużej - jak na nią - bluzy. Mówiła mu, że będzie o osiemnastej, a ona się nie spóźnia, zawsze jest na czas, a czasem nawet parę chwil przed umówionym czasem. To dlaczego teraz stoi przed blokiem i pozwala mijać minutom, które układają się w kruchy napis "spóźniasz się"? Nie, ona się nie spóźnia.
Ostatni raz poderwała wzrok i zerknęła w okno chłopaka. Stał tam i patrzył na nią, był tak daleko, że nie widziała, czy się uśmiecha, czy jest zły. Nie, zły nie mógł być, on nigdy nie jest zły, przynajmniej nie na nią.
Skinęła głową i skierowała się do jednej z bram, tej najbliżej początku bloku. Zanim zdążyła wystukać na domofonie numer jego mieszkania usłyszała niegłośne brzęczenie otwierania drzwi; pchnęła je barkiem i znalazła się w przedsionku klatki schodowej. Szybkie spojrzenie na skrzynki pocztowe, wszystkie te same, brudnokremowe, sztywne, metalowe, nieważne. Pociągnęła pseudomosiężne drzwi, z podłużną rurą zamiast klamki i weszła na schody. Dylemat, ten, co zwykle: iść schodami czy czekać na windę. To jednak dziewiąte piętro, pięć schodków niemo mówiących "welcome", dwadzieścia schodów na jeden poziom, szybka kalkulacja, sto osiemdziesiąt pięć sztuk, siedem minut, ewentualnie dwie, jeżeli wskakiwałaby po dwa schodki.
***
Drzwi od windy zamykają się za nią z cichym łoskotem; żarówka w środku nie działa, ale jest dostatecznie jasno, by mogła przejrzeć się w lustrze; chuda szyja wystająca z bluzy, która była o trzy-cztery rozmiary za duża, utrzymywała głowę okalaną włosami, niegdyś grubymi i długimi, teraz jedną trzecią z tego co było, sięgające ledwo do ramion. Zapadnięte oczy, spierzchnięte usta, to już nie to samo, co kiedyś. Pełna werwy dziewczyna zamieniła się w połowę siebie, w nic. Uśmiechnęła się ironicznie, kiedy winda zatrzymała się z piskiem na dziewiątym piętrze. Zanim stanęła przed drzwiami z numerem 298, wyjęła komórkę, napisała krótkie "jestem" i wysłała do mamy. Żeby się o nią nie obawiała, żeby wiedziała, że wszystko gra. Położyła dłoń na dzwonku i lekko go nadusiła. Niemalże natychmiast drzwi otworzyły się i stanął przed nią on.
Wciąż ten sam wyraz twarzy, kiedy ją widzi; jakby był zdziwiony jej obecnością. A potem lekki uśmiech rzucony w stronę dziewczyny, mówiący cicho, żeby weszła. A ona spuszcza wzrok i mówi wreszcie:
- Cześć.
Niepotrzebne są słowa, za dobrze się znają, by mówić wiele, by wymienić się dniem ze sobą. Nie, to już minęło.
Weszła i spojrzała na niego; krótkie włosy, zasłaniające początki dredów, rozchylone pełne usta i błękitne oczy. Nie był wyższy od niej, ale to normalne - mało kogo znała, kto by przewyższał jej wzrost, mimo to nie czuła jakiegoś żalu; kwestia przyzwyczajenia i akceptacji od strony przyjaciół.
Poczuła, jak chwyta ją za lewą dłoń i wykręca tak, by mógł spojrzeć na miejsce dłoni pod kciukiem.
- Już myślałem, że masz tatuaż - mruknął, puszczając jej chudą rękę.
- Marzenia ściętej głowy. - Odwróciła się i weszła do kuchni, przywitać się z jego mamą.
Zawsze tam była, kiedy ona przychodziła w odwiedziny. I miała racje - jego mama stała przy lodówce i studiowała kalendarz, który wisiał na ścianie.
- Dzień dobry - powiedziała do kobiety, zatrzymując się przy drzwiach.
- Och, jesteś. To dobrze, dobrze. Mama wie?
- Tak. Ale prosiła o telefon, chce z panią porozmawiać - odpowiada, zbierając włosy do koka.
- Zaraz do niej zadzwonię.
Wymieniły uśmiechy, a młoda, idąc z pamięci, powędrowała do jego pokoju. Drzwi były uchylone, na korytarz wylewała się stróżka wiśniowego światła.
- O co...? - zaczęła, wchodząc do pokoju. Urwała, widząc, że lampa jest zakryta czerwoną chustą. Jej chustą. - Skąd to masz?
- Zostawiłaś w szkole - wzruszył ramionami i zamknął drzwi.
Stanęli naprzeciw siebie, on z uśmiechem, ona z nieprzytomnym wzrokiem, on lekko zniecierpliwiony, ona trochę zmarznięta.
- Jesteś gotowa? - spytał, rzucając krótkie spojrzenie na rozstawione głośniki przy segmencie.
- Nie. Ale nieważne. Spróbujmy - mruknęła tak, jakby trudno było jej cokolwiek powiedzieć. Przejechała dłonią po twarzy, zaciskając przy tym mocno oczy i usiadła na dywanie, opierając się plecami o jego łóżko. Dała znać mu ręką, żeby zaczynał.
Usłyszała tylko ciche kliknięcie, a on usiadł koło niej; wyczuła, jak ich ramiona stykają się. W innym przypadku, odsunęłaby się; nie lubiła bliskości z chłopakami. Ale on był dla niej kimś więcej niż znajomym, czy przyjacielem, jeszcze więcej niż chłopak. Był jej towarzyszem w życiu codziennym. A jeszcze tak niedawno...
On nie miał zamiaru obserwować jej twarzy - znał każdy cal tego obrazu, wiedział, że nie ujrzy w nim jakiejkolwiek mimiki podczas czarno-białego teatru, który zaczęli razem tworzyć.
Muzyka zaczęła płynąć z głośników, mijały piosenki, mijały minuty. Polskie słowa powoli trafiały do uszu dziewczyny. Nie lubiła słów w utworach - niepotrzebnie skupiała się na nich, zapominając, że to muzyka tworzy ten cały klimat, a i myśli uciekały, pozwalając panoszyć się bezsensownym słowom.
Ale tutaj było odwrotnie - to właśnie one zabarwiały utwory do tego stopnia, że dziewczyna słuchała, siedząc cicho i w myślach powtarzając usłyszane wersy, które z nieśmiałością siadały przy najświeższych wspomnieniach poprzednich godzin.
"Synu, wytęż słuch to kilka szczerych słów.
Tutaj zwykła codzienność to nie fabryka snów.
Znów pod koniec miesiąca brakuje kilku stów.
To powtarza się tak często jak pełnia i nów" *
Nie otworzyła oczu, nie odezwała się, chociaż tak bardzo chciała zadać parę pytań. Nie, nie będzie przerywać chwili, w której czuła się nazbyt dobrze. Bluza, która opatulała ją w każdej strony, przyjemnie grzała i jedyny ruch, który dziewczyna wykonała, to zapadnięcie się w nią i ciche westchnienie bez odzewu od strony chłopaka.
"Na pewno znasz takie noce, ten destrukcyjny moment,
W którym każda myśl waży grubo ponad tonę.
I czy tego chcesz czy nie, jesteśmy tacy sami ziomek,
Nasze serca pompują krew, a łzy są słone" *
Ona przecież taka nie była, na pewno nie taka, jaką teraz próbowała siebie stworzyć. Nie myślała o tym, czy sobie poradzi; bała się odrzucenia. Bo przecież słodka i towarzyska nastolatka prawie zawsze miała na twarzy uśmiech, nieważne, czy kierowała go do znajomych osób, czy do postaci mknących po miastowych ulicach. Uśmiechała się do zwierząt, do pogody, do życia, w słuchawkach leciała jej ukochana muzyka, napawająca pozytywem, nigdy nie słuchała polskiego... czegokolwiek.
Teraz... Teraz była kimś innym, CZYMŚ mało zdecydowanym. Czymś... właściwie niczym. Metamorfoza? Być może, ale czy na dobre? Chyba nie.
"Nie chcę prawić morałów, bo sam nie jestem święty.
W górę szkło, wypijmy za błędy." *
Składanka dobiegła końca, odtwarzacz dał o tym znać głośnym pyknięciem i dosyć donośnym spowolnieniem płyty w środku, ale jemu nie przeszkadzała cisza. Siedział koło niej z ułożoną na łóżku głową i napawał się ciszą, w której przemyśleć można było tak wiele, ale... tak się nie chciało. Powtarzał w myślach ostatnią piosenkę, intonował prawie idealnie - przecież to nie on wchodził w ten świat, tylko ona. Pomagał jej, bo widział, że chociaż nie służyła jej pomoc kogokolwiek, ale chciał ją znieczulić, chciał pokazać, że warto odpuścić jedną rzecz, by dostać inną.
Usłyszał wibracje jej komórki - odkąd gust muzyczny przechodził "mutację", nie używała jakichkolwiek dźwięków.
- Tak, mamo? - spytała, siadając prosto, po turecku, odrywając tym samym swoje ramię od jego. - U nas wszystko gra. Coś się stało...? ... Nie, nie spodziewałam się gościa. Przecież byś wied... Jak ma na imię? - zesztywniała, kiedy usłyszała odpowiedź. Zesztywniała tak, że spojrzał na nią pytająco, ale nie patrzyła na niego; zakryła oczy ręką i potarła je tak, jakby to, że rozmaże makijaż, nic nie znaczyło.
"Debilu, ona się nie maluje".
- Nie, mamo, nie mów mu, gdzie jestem. Powiedz mu, proszę, że się skontaktuję z nim w najbliższym czasie - westchnęła cicho. - Tak, wszystko gra. Kocham cię. Pa.
Poczekała, aż mama się wyłączy i zablokowała telefon, chowając go do kieszeni. Położyła dłoń na swoim karku i otworzyła oczy.
- Odezwiesz się później? - usłyszała pytanie chłopaka.
Wiedział doskonale, co się stało. Nie musieli rozmawiać - wiedział wszystko bez zbędnych słów. I właśnie dlatego była wobec niego zadłużona w wdzięczności; nie musiała mówić o czymś, co ją bolało. A bolało, jak cholera.
Prosta, wyjątkowo przewidywalna odpowiedź padła z jej ust.
- Nie.
___________________________
Jestem świadoma powtórzeń, jestem świadoma niedoskonałości tekstu i jestem świadoma, że może się nie podobać.
Cytaty pochodzą z utworu Słoń - Szczerze.
Dziękuję za wsparcie, Krzysiek.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz