wtorek, 21 sierpnia 2012

Feniks


         Profesor McGonagall dowiedziała się od profesora Snape'a, że Hagrid usłyszał od pani Pomfrey, że profesor Sinistra miała przekazać informacje od profesora Flitwicka, iż dyrektor Hogwartu, czyli profesor Dumbledore, od rana szuka Minerwy gdziekolwiek się da. To trochę dziwne, bo była sobota, nauczycielka nie miała zajęć z uczniami, więc zajmowała swój gabinet - jak co sobotę i Dumbledore o tym dobrze wiedział, a ona nie rozumiała, dlaczego nie mógł jej znaleźć. To było prostsze niż zasianie dyni w grządkach Hagrida!
         Mimo nieprzyjemnych przeczuć, pani profesor udała się do gabinetu dyrektora. Trochę niepewna tego, czy go tam zastanie, stanęła przed posągiem chimery i zanim zdążyła otworzyć usta, posąg odskoczył w bok, ukazując marmurowe schody.
         Kobieta zmarszczyła brwi, zastanawiając się, dlaczego najbardziej nieugięty posąg, jeżeli chodzi o dostęp do miejsca, wpuścił ją bez słowa. Gabinet dyrektora zawsze był doskonale strzeżony, a takich sytuacji po prostu nie powinno być. McGonagall pchnęła mosiężne drzwi i stanęła w progu, rozglądając się po pomieszczeniu. Nie było tutaj miejsca, by gdziekolwiek się schować tak, aby osoba wchodząca nie zauważyła kogoś, kto już tutaj był, więc Minerwa natychmiast wiedziała, iż jest jedynym człowiekiem w gabinecie.
         Człowiekiem tak, ale nie istotą. Jeżeli ktoś chociaż raz zagościł u Dumbledore'a, wiedział, że na pięknej złotej żerdzi, stojącej przy mahoniowym biurku słusznych rozmiarów, siedział ptak. Ale to nie był jakiś tam ptak. To feniks, najpiękniejsze stworzenie latające. Jego szkarłatno-bordowe upierzenie idealnie komponowało się ze złotawym dziobem, śmiesznie zagiętym w dół.
         McGonagall przyglądała się zwierzęciu ze starą, ale nieumierającą fascynacją. Lubiła obserwować leniwe i krótkie ruchy ptaka, który już dawno przestał zwracać na kobietę uwagę - był do niej przyzwyczajony na tyle, że nie wstydził się rozpostrzeć skrzydeł i cicho poświergolić niczym raczkujące dziecko.
         Tym razem ptak kompletnie nie zwrócił uwagi na Minerwę, tak, jakby w ogóle jej nie było. Żył we własnym świecie, a jego oczy były tak puste, że można by złożyć teorię, iż ptak stracił wzrok.
         Ale nie. On po prostu miał dość tej starej baby, która była w jego domu parę razy dziennie. Brzydził się na nią patrzeć, na jej zmarszczki, surową twarz, ohydne niebieskie oczy, które były pokryte ciężkimi łuskami, a nie powiekami. Nienawidził jej za ten cholernie drażniący głos, przypominający mu starego mężczyznę na łożu śmierci. A on nie lubił śmierci.
         Ptak był stworzony do życia, nie do czekania na śmierć. A to pieprzone babsko wmówiło jego panu, że potrzebuje on spokoju i ciszy. Kiedy on chciał być wolny, zaznać smaku bardzo świeżego powietrza znad chmur, chciał latać i pomagać umierającym, a nie czekać na własną śmierć. Nienawidził Dnia Spalenia. Tak jak tej głupiej baby, która siedziała przy biurku Dumbledore'a i wtopiła w niego ten swój szaleńczo zakochany, obrzydliwy wzrok.
         Fawkes usłyszał ciche kliknięcie - to drzwi gabinetu zostały otwarte. Zaraz po tym usłyszał dobry, acz zdecydowanie nudny głos dyrektora Hogwartu.
   - Och, Minewro... Wszędzie cię szukałem. Czemu masz wypieki na twarzy? Chodź, przejdziemy się, muszę ci coś opowiedzieć.
         Feniks odczekał jeszcze chwilę, kiedy drzwi zatrzasnęły się za ludźmi i wzbił się na parę centymetrów nad żerdź. Znowu był sam w gabinecie. Mógł wreszcie odetchnąć.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Było, nie było...